
W czasie ferii dzieci się NIE nudzą. Nie, jeśli wyjeżdżają na zimowiska, obozy narciarskie lub po prostu do dziadków na wieś, gdzie mogą od rana do wieczora jeździć na sankach. Ja i moi bracia co roku jeździliśmy na ferie do dziadków, którzy mieszkali (i nadal mieszkają) w Bieszczadach. Dzisiaj ten rejon święci triumfy, a korki na rondzie w Lesku przestają mnie już dziwić, ale kilkanaście lat temu nikt z mojej klasy nie jeździł w Bieszczady, tylko do Zakopanego lub do Krynicy; co bogatsze rodziny wybierały się za granicę (wow!). Nie my. Co roku Ropienka. Wieś tak odległa, że pamiętam czasy, gdy musieliśmy jechać do „centrum” Ropienki na pocztę i korzystać z budki telefonicznej, by zadzwonić do naszych rodziców w Sosnowcu! Tak, w domach nie było telefonów. Później nastąpił przełom i można było już dzwonić w kapciach, grzejąc się przy kaflowej kuchni i zajadając babcine pierogi, ale nadal nie bez udziwnień - po podniesieniu słuchawki należało wybrać centralę, gdzie mniej lub bardziej miła telefonistka łączyła z wybranym numerem. Teraz zastanawiacie się jakie to były czasy - początek XXI wieku, a ja urodziłam się w 1988 roku. Teraz patrzę na to wszystko z dużym sentymentem; pamięć wygładza ostre krawędzie.