"Co kupić Nunkowi?" - to pytanie powracało do mnie co chwilę. Tak naprawdę jego częstotliwość rosła proporcjonalnie do malejącego czasu, jaki miałam na wybór prezentu dla mojego (wtedy) 8-letniego bratanka. Lista wymagań nie była aż tak długa: po pierwsze, prezent miał być mądry. Nie lubię głupich, bezużytecznych przedmiotów, a tym bardziej zabawek, bo czuję się odpowiedzialna za to, jakie treści przekazuję dziecku (nawet jeśli nie jestem jego rodzicem). Poza tym nie chcę dokładać swojej cegiełki do chińskiego muru plastikowych wyrobów, które nas zalewają. No właśnie - kwestia ekologii również jest dla mnie ważna, dlatego przyjemnie byłoby kupić coś, co nie było w rękach producentów siekierką, która wycięła w pień hektary lasów, zmuszając zwierzęta do opuszczenia swojego, już i tak małego, domu.
Trzecim kryterium było coś bardzo oczywistego, dlatego zostawiłam to sobie na koniec: prezent miał się spodobać Nunkowi. Z tym miało pójść łatwo, przecież dobrze znam mojego bratanka i wiem co mu się podoba. Nunek uwielbia… gry komputerowe i dinozaury! No tak, ale przecież nie chcę kupić mu najnowszej części Star Wars na PS4, bo wiem, że i tak za dużo gra na konsoli, a poza tym czytałam badania o wpływie takich gier na umysły dzieci. Nie, dziękuję! Co do dinozaurów, to ma ich już całą masę, a większość z nich od dawna kurzy się w kącie…
Może w takim razie książkę…? Tak! Książka to doskonały pomysł - rozwija wyobraźnię, ciekawość, a na dodatek w Polsce tyle się mówi o niskim poziomie czytelnictwa. Już ja im pokażę, że ten temat leży mi na sercu i sama coś z nim zrobię. To nic, że nie znalazłam książki wykonanej z papieru z recyklingu - musiałam odpuścić sobie punkt drugi na rzecz pierwszego i trzeciego. Z tym postanowieniem ruszyłam do księgarni po lekturę, która miała być wyjątkowa. Moja wyobraźnia, napędzana endorfinami, które zalały mózg niczym plastik oceany, podsuwała mi obrazy jakie wkrótce miały się wydarzyć: wręczenie Nunkowi pięknie zapakowanego prezentu, jego ekscytacja, gdy będzie otwierać paczkę, błysk w oku i dużo „wow”. W szale emocji miał mnie uściskać, nazwać najlepszą ciocią i od razu zabrać się za czytanie, dzięki czemu o książce moglibyśmy rozmawiać dłuuugie tygodnie. Byłam pewna, że ten prezent będzie początkiem nowych, cudownych wspomnień - takich, które zostaną z nim na całe życie!
Czy byłam naiwna? Może troszeczkę, ale naprawdę miałam ku temu pewne podstawy: sama pamiętam moment, w którym dostałam od dziadków wyjątkową książkę pt. „Podróż do Leśnej Krainy”. To była - i nadal jest - książka mojego dzieciństwa! Piękne ilustracje i duży format zrobiły robotę - jako dorosła osoba wciąż bardzo dobrze ją pamiętam, dlatego rok temu, mając 32 lata zapragnęłam zakupić ją dla siebie (niestety podczas przeprowadzki zaginęła ta, którą dostałam od dziadków). Byłam tak podekscytowana, że powiedziałam o tym moim starszym braciom i, co ciekawe, okazało się, że jeden z nich już ma tę książkę. Parę lat wcześniej wpadł na podobny pomysł, ale była nie do zdobycia w polskiej wersji językowej, dlatego kupił angielską. Drugi brat zadeklarował, że również musi mieć kopię - od razu rozpoczął poszukiwania i zamówił na OLX wysłużony egzemplarz za ponad 200 zł! Tak, teraz to istny biały kruk i ma swoją cenę, ale dzięki niemu wywiązała się między nami ciekawa dyskusja, która uświadomiła mi, że książki czytane w dzieciństwie mają cudowną moc: potrafią zostać z nami na całe życie.
Tego samego chciałam dla Nunka: emocji i wspomnień, które zachowałby w swoim sercu na zawsze. Może za dziesięć czy dwadzieścia lat wróciłby myślami do momentu, w którym podarowałam mu książkę. Może rozmawiałby o tym ze swoją siostrą, żoną, własną pociechą albo napisał o tym na blogu… W każdym razie, chciałam być częścią jego dzieciństwa i mieć pozytywny wpływ na to, co trafiało do jego głowy.
Nadszedł wielki dzień - moment wręczenia prezentu. Ekscytacja sięgała zenitu, sama czułam się jak dziecko, które ma otrzymać prezent. Nunek zerwał papier, zobaczył książkę i… uniósł wysoko brwi, uśmiechając się. A nie, to jednak był grymas, który pod naciskiem ojcowskiego wzroku przerodził się w szybkie i wymuszone „dziękuję”. Czar prysł. Wspomnień nie było, chyba że można do nich zaliczyć traumę, jaką przeżyłam tamtego dnia. Nawet teraz wzdrygam się na to wspomnienie. Dlaczego w takim razie o tym piszę? Bo nie chcę, żeby to się powtórzyło i nie życzę tego nikomu innemu.
Tak, wiem, że na świecie są ważniejsze problemy i dylematy, ale nie mam wpływu czy umiejętności, które mogłyby rozwiązać wszystkie palące problemy ludzkości. Nie chcę, żebyście myśleli też, że mam pretensje do swojego bratanka - kompletnie go za to nie winię. Czasy się zmieniły i dzieci mają dzisiaj praktycznie wszystko: gry, zabawki, klocki, kredki i oczywiście TELEFONY! Jeden z największych wynalazków ludzkości i zmora współczesnych rodzin. Nie można bez nich żyć, ale z nimi nie zawsze jest lepiej… Jak można oczekiwać, że dzieci będą chciały czytać, skoro tekst się nie rusza, tusz jest tylko w kolorze czarnym, a po naciśnięciu strony, papier nie zmienia się w zielonego trola, który skacze to tu, to tam, przyciągając uwagę najmłodszych? Tak, dziś książki nie mają szans z grami na telefonie, a czytanie ich to straszna mordęga. Nic dziwnego, że zaledwie 1/3 Polaków czyta jedną lub więcej książek rocznie.
Czy da się to zmienić? To pytanie zaprzątało mój umysł, bo przecież nie treść była problemem. To znaczy, po części jest to problem - kto ma dzieci, ten wie, że w księgarni jest cała masa kolorowych książeczek, które da się przeczytać w dziesięć minut i do których nie ma co wracać. Niby kosztują tylko 9,99 zł, tyle co kawa na mieście, ale i tak to trochę dużo za rozrywkę, która kończy się szybciej niż kubek dużej latte. Tak, potrzeba czasu, żeby zrobić research i upewnić się, że książka, którą chcemy kupić, jest wartościowa i można do niej wracać wielokrotnie. Ja wykonałam rok temu taką pracę - kupiłam mądrą, ciekawą książkę, a jednak to nie wystarczyło, by zainteresować lekturą bratanka. Co w takim razie można było zrobić lepiej?
Po miesiącach rozkminki wpadłam na rozwiązanie: dzieci zainteresują się książką, jeśli zadbamy o to, aby podczas czytania doświadczały czegoś niezwykłego. Historia musi przeniknąć do ich życia, stać się dla nich bardziej realna. Jak to zrobić? Najpierw trzeba się pogodzić z tym, że nie wygramy z trendami, ale możemy je delikatnie naginać do naszych potrzeb. Dzieci oczekują wrażeń i nie będą się zadowalać oglądaniem Jacka i Agatki, choć pewnie dla części z nas jest to dość sentymentalne ;) Kochają natomiast niespodzianki, sekretne pakunki, różnego rodzaju dodatki, więc jeśli poczują, że książka zabiera ich w podróż, w której stają się odkrywcami, będą chciały ją kontynuować.
Właśnie dlatego stworzyłam Krainę Marzeń i zapraszam Was do wspólnej podróży.